Dzieciństwo w cieniu choroby matki

WYSZKOWIAK Nr 12/2013 (1049)

http://www.wyszkowiak.pl/index.php?cmd=aktualnosci&opt=pokaz&id=2884

Dzieciństwo w cieniu choroby matki 

Choroba psychiczna to nie tylko cierpienie osoby ją dotkniętej. Ona definiuje i w dużej mierze determinuje życie najbliższych. Zarówno dwudziestodwuletnia Iza, jak i dwudziestosiedmioletni Marcin (imiona zmienione) nie pamiętają zdrowych matek. W kolejnej części naszego minicyklu prezentujemy problem choroby psychicznej widziany z perspektywy dzieci osób na nią cierpiących.

Jaki wpływ na Pani życie ma choroba mamy, depresja? – W dzieciństwie tego odczuwałam, teraz kiedy jestem dorosła ma to wpływ, czuję czasem jakby mnie ktoś placami wytykał. Nieraz nie potrafi się zachować przy ludziach, nieraz potrafi ich zaczepiać, pytać, czy jestem koło niej. Przepycha się, a później ja czy moje siostry słyszymy „o to ta, córka tej kobiety”. Unikam wspólnych wyjść, chyba, że jest taka potrzeba, to wtedy wychodzę.
Kiedy zaczęła Pani rozumieć, że z mamą jest co nie tak? – Kiedy pierwszy raz musiała iść do szpitala, byłam wtedy w gimnazjum. Karetka przyjechała do Soterii i zabrała mamę. Wtedy zrozumiałam, że to jest poważna choroba. Gdy jeździliśmy z rodziną ją odwiedzić, odczuwaliśmy, że jest chora, trudno jej normalnie funkcjonować, musiała brać lekarstwa.
Z mamą rozmawialiście na temat tej choroby? – Nie, ja raczej szukałam informacji w książkach, Internecie. Mama próbowała rozmawiać, ale ja nie chcę podejmować tego tematu. Nie mam takiej potrzeby.
Jako dziecko czuła się Pani opuszczona, zaniedbana przez matkę? Ludzie w depresji często nie mają siły podejmowania jakiejkolwiek aktywności. – Były takie momenty, ale dziś rozumiem, że ona mnie kocha i ja kocham ją. Kiedyś tego nie rozumiałam. Złościłam się, bo czułam się, jakbym mamy nie obchodziła, jakbym w ogóle dla niej nie istniała. Nie interesowało jej, czy mam coś do jedzenia, czy nie. Kiedy wracałam ze szkoły  nie pytała, jak minął mi dzień, nie czekała  obiadem. Albo leżała na łóżku, albo się nie odzywała. Kiedy zadawałam jej pytanie, trzeba było odczekać, zanim do niej dotarło i odpowie. Trzeba dużo cierpliwości. Tak jest do dziś.
Czy ta choroba wymagała z Pani strony opieki nad mamą? – O, tak, bardzo dużo. Kiedy mama ma depresję, trzeba zawsze przy niej być, bo nie wiadomo, co zrobi. W dzień i w nocy co godzinę, czy pół wstaje i waży się albo je. W nocy to przeszkadza, bo człowiek chciałby się wyspać. Mama nie potrafi siedzieć po ciemku, musi mieć zapalone światło. Trzeba przy niej być czasem całymi dniami. Potrafi wyjść nie wiadomo gdzie i może nie wrócić. Trzeba pilnować, sprawdzać, czy coś jadła. Czasem denerwowałam się, że rówieśnicy mogą gdzieś wyjść, a ja i siostry mamy taki duży obowiązek, opieki nad mamą. Teraz są telefony, więc łatwiej się kontaktować. Nadal trudno mi się pogodzić z chorobą mamy, że nas to musiało spotkać, ale świat nie jest piękny, a wszyscy nie są zdrowi.
W przypadku depresji pojawiają się myśli samobójcze. Czy u Pani mamy jest ten problem? – Tak, nadal. Kiedy ma depresję to ma takie myśli, dzwoni nieraz do babci, żali się jej, że prześladuje ją policja, że się powiesi.
A jak się odnajduje w tej sytuacji ojciec? – Bardzo dobrze, podziwiam go, zastanawiam się, jak on to robi, że to tak cierpliwie znosi.
Mama bywała agresywna? – Zdarzało się. Na przykład kiedy jedliśmy wyrwała nam jedzenie, bo chciała je dla siebie – jest bardzo otyła i lubi dużo jeść.
Ta choroba miała wpływ na Pani psychikę? – Kiedy byłam młodsza, zdarzały się takie momenty, ale teraz już nie. Zastanawiałam się „dlaczego”, miałam obniżony nastrój.
Ja zachowywać się, Pani zdaniem, wobec osób chorych psychicznie? – Przede wszystkim traktować ich normalnie, nie wytykać palcami, nie obrażać, to też są ludzie, tylko mają swój świat, są chorzy.
Rozmawiała Justyna Pochmara

***
Pamięta Pan początki schizofrenii u swojej mamy? – Mama jest chora od moich najmłodszych lat. Początków choroby raczej nie pamiętam, wiem że była zabierana do szpitala, ale kiedy byłem mały, nie rozumiałem tego, nie wiedziałem, o co chodzi. Do tego ojciec pracował za granicą, nie mieszkał z nami. Nie miałem fajnie jako dzieciak.
W którym momencie stał się Pan świadomym obserwatorem tego, co się dzieje z mamą? – W wieku 13-14 lat uderzyło mnie, jak przyjechało pogotowie. Kiedy się zgłasza, że jakaś osoba jest agresywna, to przyjeżdża także policja. Zrobiło to na mnie wrażenie. Pierwsze, co pamiętam, to to, że się matki bałem. Zdarzało się, że moi znajomi śmiali się ze mnie, choć ja i matka byliśmy Bogu ducha winni. Ona czasem zachowywała się wobec mnie tak, jakbym był dla niej obcy. Starałem sobie z tym radzić. Z czasem zacząłem rozumieć. Kiedy choroba nawraca, objawia się na początku brakiem snu. Ja ten nawrót widzę po jej oczach, wiem że za jakiś czas będzie coś nie tak. Kiedyś nie dawało się z nią wytrzymać, z bólem serca trzeba było dzwonić na pogotowie, żeby ją zabrali.
Co to znaczy, że nie dało się wytrzymać? – Opowiadała niestworzone historie, czepiała się mnie, ojca o Bóg wie co. Zaczepiała, wydzwaniała do obcych ludzi.
Opieka nad mamą była na Pańskich barkach? – Tak, ale nie był to dla mnie jakiś większy problem, to w końcu moja matka.
Jej choroba wpłynęła na Pana kondycję psychiczną? – Trochę tak. Częste wzywania pogotowia, pobyty w szpitalu. Może to dziwnie zabrzmi, ale niektóre rzeczy wpłynęły może i na dobre. Usamodzielniłem się i wyrosłem z głupoty. Kiedy byłem młodszy, nie raz przepłakiwałem noce i zadałem sobie pytanie „dlaczego ja”.
Czy miał Pan kogoś, kto Pana wspierał w trudniejszych momentach? – Raczej nie. Z ojcem nigdy szczerze nie rozmawiałem, tak od serca. Może z dziewczynami, z którymi się spotykałem. Było ciężko, czasem bardzo.
Czy kiedy Pana mama czuje się lepiej, to potrafi zrozumieć, że Pan czasem tez cierpi? Czy rozmawiacie na temat tej choroby? – Rozmawialiśmy kilka razy, ale ja zbytnio nie chcę tego wspominać, choć muszę przyznać, że parę razy czasem nerwowo nie wytrzymywałem i coś jej wypomniałem. Czasem mama mnie przepraszała, ale przecież to nie jej wina.
Pobyt w Soterii wpłynął na stan mamy? – Tak, ogólnie pomoc opieki społecznej była dużym wsparciem. Kiedy chodziłem do szkoły, a Soteria jeszcze nie istniała, przychodziła do nas pielęgniarka z opieki społecznej. Dużo z mamą przebywała, rozmawiała, pomagała. Ja też się z nią trochę zaprzyjaźniłem. Zdarza się, że mama czasem do Soterii nie chce iść, mówi, że jej się nie chce, ale pobyt tam jej pomaga.
Biorąc pod uwagę doświadczenie choroby swojej mamy, uważa Pan, że nastawienie do chorych psychicznie na przestrzeni lat zmieniło się na lepsze? – Myślę, że nie. Do tej pory często słyszę takie określenia jak „czubek”, co mnie bardzo denerwuje, ale ludzie tego nie rozumieją albo nie chcą rozumieć.
Czy obawiał się Pan kiedykolwiek, że sam zachoruje? – Miałem taką myśl kilka lat temu. Spotykałem się dziewczyną już około dwóch lat i ona mnie któregoś dnia zapytała, czy ta choroba nie jest genetyczna. Przeczytałem gdzieś, że w jakimś stopniu jest. Wtedy się bałem, ale to był krótki okres.
Opiekuje się Pan mamą, ma Pan pewne zobowązanie stałe. Jak to się ma do Pana życia, marzeń, planów? – Na pewno nie zrezygnuję z opieki i nie wyprę się własnej matki, pomimo że trochę się nacierpiałem. Nie zostawię jej sobie samej, choćby nie wiem co się w moim życiu działo. Nie traktuję tego jako poświęcenia, dla mnie to jest normalne.
Rozmawiała Justyna Pochmara